Artysta: Katatonia
Album: Night Is The New Day
Rok Wydania: 2009
Gatunek: Rock depresyjny
Czas płyty: 48:33
Wydawca: Peacevill
Studio: Ghost Ward Studio(Stockholm)
Na nową Katatonię czekałem chyba najbardziej ze wszystkich płyt wydanych w tym roku(obok MDB i StS). Przyszło mi czekać dość długo, nie tylko ze względu na późnojesienny termin wydania, ale również z powodu 4-dniowego poślizgu w dostarczaniu paczki. Dostałem ją wczoraj i od tego czasu katuję nową płytkę. Myślę, że z 5-6 przesłuchań spokojnie już zrobiłem, opinia jest raczej wiążąca i wiele się nie zmieni.
Katatonia zawsze była dla mnie jednym z ważniejszych zespołów. Ich muzyka i teksty były prawie zawsze najbardziej adekwatnym ekwiwalentem uczuć i nastroju w jakim znajdowała się ma persona. Po drobnej wpadce za jaką uważam TGCD(zacna płytka, ale od Katatonii wymagam zawsze czegoś więcej niż tylko rzemieślnictwo). Największą obawą było to, aby muzycy nie poszli w drogę metalu alternatwo-progreswnego, gdzie bardziej liczą się zawijasy niż emocje wyrażone w prosty, dosadny acz magiczny sposób.
Przed pierwszym załączeniem płytki dowiedziałem się od znajomego, że nowa Katatonia to największe rozczarowanie tego roku(niby odrzuty z TGCD)...
Dostałem ślicznie wydaną edycję limitowaną. Wygląda ona jak książeczka podzielona na dwie części(teksty + płyta). Świetnie reprezentuje się jako całość, fajnie pachnie. Cena różniła się chyba z 5 zł, więc nie miałem wyboru by nie przedsiębrać posiadania tej fajniejszej.
Płytę otwiera melodia nam już wcześniej znana. Forsaker jest chyba najcieższym kawałkiem na płycie, fajnie sprawuje się jako wstęp(niemalże pasaże gitarowe jak w Meshuggah w intro oraz bardzo fajna melodia klawiszowo-wokalna. Całość jest zadowalająca, dobrze wyważona w ciężkości i dość przyjemna dla ucha. Następnym utworem jest The Longest Year, w sumie poprawnie zagrany, z dobrym melodyjnym, chwytliwym refrenem aczkolwiek jak to mawiał Mickiewicz "brak mi w tym kościele Boga". Można posłuchać, ale bez większych emocji. Idle Blood jest żywcem wyrwany z Damnation Opetha, widać z kim ostatnie miesiące opijali swoje dorobki muzycy Katatonii.
Utwór jest... niesamowicie bezpłciowy... 100% Opetha i 0% Katatonii. Nie pasuje do całej płyty moim zdaniem, jest zbyt "sloneczny". Po Onward Into Battle spodziewałem się jakiegoś szybszego, basowego riffy. W końcu przystąpienie do walki nie jest aktem delikatności. Jest to chyba walka z brakiem pomysłu na fajniejszy kawałek, powtarzalnie podobny do The Longest Year, pobrzmiewają echa Forsakena. Fajne progowe zagranie i to chyba wszystko co warte uwagi w tym kawałku. No coż, powiem szczerze, że po tych 3 kawałkach byłem zdenerwowany i zaniepokojony tym co robi Katatonia na nowej płycie. Nieświadom tego co mnie czeka poszedłem zmywać naczynia...
Po powrocie trafiłem na Liberation, jeden z najciekawszych tworów na nowej płycie. Zabójczo melodyjny i chwytliwe smutnawy refren, żywcem wyjęty z Viva Emptiness. Cała struktura tej piosenki przypomina album Szwedów z 2003. Bardzo pozytywnie odbieram ten kawałek. "I`ve changed my name but it will pass it on you", warto zwrócić uwagę na lekko orientalną, intensywną część instrumentalną. Piękne. The Promise Of Deceit to przyzwoity balladowy utwór, jestem zadowolony z niego, trochę przypomina mi Unfurl w wolniejszych momentach. Riff gitarowy jest dobrze dopasowany do linii melodycznej. Podobają mi się tutaj partie perkusji i grająca w tle melodia.
Nephilim to kolejny z utworów na płytce, które uważam za najciekawsze w zakresie całego albumu. Niesamowita mroczna, wciągająca atmosfera. Echa wokalne przypominające pojękiwanie kogoś za ściana, psychodeliczna partia gitary, ogólny ponury klimat. Genialnie to wyszło! Więcej takich konceptów, proszę. New Night ma genialne klawisze w tle, uwielbiam takie wielobarne i wielodźwiekowe plamy tego majestatycznego instrumentu. Reszta jest dość podobna jak w innych utworach, ale partie pianino... <3.
Inheritance jest swojego rodzaju interludium, które wypada przyzwoicie. Trochę pomrukiwań Jonasa, kilka zagrań skrzypiec, spokojna, relaksująca atmosfera i fajne efekty echa. Jako przerywnik sprawdza się świetnie. Day And Then The Shade zaczyna się ekspresywnym riffowaniem, znowu mamy do czynienia z melodyjnym i chwytliwym refrenem, który nie chce nas opuścić. Jestem kontent z tego utworu. Mógłby być lepszy, ale pasuje do klimatu płyty.
Ashen, który jest bonusowym trackiem, umieszczony jest jako kawałek przedostatni. Obok Forsakera najcięższy na płycie. Podąża on tą samą formuła co kawałki poprzednie. Melodyjnie, delikatnie, subtelnie oraz przede wszystkim urzekająco. Solidnym zwieńczeniem albumu jest utwór Deprater. Zaczyna się on bardzo spokojnie. Smutny śpiew Jonasa na tle pianina robi całkiem pozytywne wrażenie. Pan Linder nie pierwszy raz współpracuje z Katatonią. Otóż był on autorem remixu "Soil`s Song" na epce July z 2007. W tym utworze sprawuje się całkiem, całkiem. Nie powiem jednak by mnie zachwycił, zbyt progresywnie power metalowa maniera troszkę odrzuca, ale barwa mnie zadowala. Za to byłem pewien, że Ance się strasznie spodoba. Nie myliłem się: ).Świetne zakończenie dobrego albumu.
Dostałem dobry, dobracowany produkt, z którego jestem zadowlony. Płyta jest monolitem, utwory same nie brzmią tak dobrze jak w całości. Brak tu poważnych objawów surowej depresji(DO) czy też mroku(TD). Jest jednak wiele uderzająco pięknych melancholijnych ballad. Liczyłem na więcej, a jednak jestem zadowolony, nawet bardzo, z otrzymanego materiału. Jest to rzecz będąca skrzyżowaniem klimatu VE, melodii i refrenów z LFDGD oraz częściowo pracy gitar z TGCD. Wyszło przyjemnie.
Mimo wielu obaw i złego proroctwa jestem gotów stwierdzić, że nie zostałem zawiedziony. Zresztą Katatonia nigdy mnie jeszcze nie zawiodła i mam nadzieje, że się to nie zmieni. Wiem, że arcydzieła na miarę DO już nie wydadzą, niestety takie są realia. Pozostaje mi cieszyć się bardzo dobrą muzyką jaką tworzą.
Gdybym miał wystosować swoistą listę płyt na dzień dzisiejszy wyglądało by to tak:
DO>LFDGD>BMD/DoDS>NITND>VE>TD>TGCD.
Z oceną się wstrzymam, naprawdę ciężko mi tutaj podjąć decyzje, ale raczej będą to rejony na miarę ostatniego StS od silnej 7 do silnej 8. Czuje niedosyt... ale jednocześnie zadowolenie. Powtarzam się, trudno. Za dużo chyba wymagam od nich.
Ostatnio zmieniony przez pp3088 2009-11-11, 01:53, w całości zmieniany 2 razy
Świetnie to wszystko opisałeś Rzeczywiście Krister Linder to ten koles od remiksu Soil's Song, dopiero teraz skojarzyłam ! Czyli ogólnie uważasz że album jest lepszy od The Great Cold Distance? Moim zdaniem jest.
[ Dodano: 2009-11-11, 15:24 ]
No, to teraz juz wiem
Gdybym ja miała stworzyć taką klasyfikację wyglądałoby to tak:
DO>VE>LFDGD>TD/NITND (nie to ze sa podobne, ale nie potrafie ocenic która mi sie bardziej podoba)> TGCD>BMD>DODS.
Jak widac najwcześniejsze dokonania podobają mi się najmniej.
_________________ Practice safe sex - go fuck yourself.
Last.fm: YamnikOvDarknes
Numer buta: 39
Ulubiony muzyk: Lisa Gerrard
Wiek: 30 Dołączyła: 07 Mar 2009 Posty: 2102 Skąd: Wrocław
Wysłany: 2009-11-12, 07:04
nieźle pokręcone
_________________ The paparazzi follows me every day in my life
I am like Princess Diana except I am alive
Dominik [Usunięty]
Wysłany: 2009-11-12, 13:33
A więc średnio mi się podoba ten klip. Bardzo mi się podoba za to miejsce gdzie klip był kręcony... ten park (na to wygląda), ta alejka z drzew wygląda bardzo fajnie i klimatycznie. Początek jest obiecujący ale potem te robale, krew (czy ketchup) jakoś mnie nie przekonują, potem motywy z japońskich horrorów? Nie bardzo jak dla mnie. A no i szacunek la panny która wzięła do us tyle robali haha... chyba bym po takim zabiegu 1000 razy wyszczotkował zęby i płukał jakimś płynem do ust hehehehe
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Nie możesz ściągać załączników na tym forum